Z wizytą u Włada Palownika, czyli słynnego hrabiego Draculi.

“Rozważania o rumuńskich demonach i diabłach od razu przywodzą na myśl krainę rozciągającą się po zachodniej stronie Karpat – Transylwanię, noszącą miano Siedmiogrodu. Zasłynęła ona dzięki człowiekowi, którego mroczna legenda rozciąga się po dziś dzień”

Plan na dzisiaj – Trasa Transfogaraska.

Podobnie jak wcześniej nie mamy pojęcia, czy da się nią przejechać na drugą stronę masywu górskiego, gdzie mamy spędzić kolejnych kilka nocy. Po wrażeniach dnia poprzedniego nikt nie spodziewa się, że coś jeszcze może nas zaskoczyć. Już wiemy, że góry Rumunii są przepiękne i mamy nadzieję, że dzisiaj odkryją nam rąbka tajemnicy o legendarnym diable. Po drodze planujemy także odwiedzić ruiny zamku Wlada Palownika, czyli popularnego Draculi.

Na trasę wjeżdżamy od strony południowej. Początkowo droga prowadzi przez las i bardziej przypomina leśną ścieżkę niż główną trasę, którą można przedostać się na drugą stronę gór. Powoli zyskujemy wysokość zachwycając się niezwykłą zielenią rumuńskich lasów. Drzewa iglaste mieszając się z liściastymi o tej porze roku dają bardzo ciekawy efekt. Dlatego cieszymy się, że wybraliśmy właśnie maj na naszą podróż. Pniemy się coraz wyżej robiąc postoje, bo nie sposób nie zatrzymać się chociaż na chwilę, gdy zza każdego zakrętu wygląda piękno…chyba, że to szatańskie sztuczki?

Zatrzymujemy się na moście, by uwiecznić piękno otaczającego nas krajobrazu. Ale co to?

biegaczkiwpodrozy (5)
biegaczkiwpodrozy (4)

Mkniemy górską drogą z uśmiechami na twarzach, a na poboczach zaczynają pojawiać się niebezpieczne połacie śniegu.

Nasze obawy co do trasy chyba okażą się prawdą. A może to diabeł nie chce nas przepuścić na drugą stronę góry? Zastanawiamy się, czy jechać dalej. Krótka narada i wszyscy zgodnie ustalamy, że jedziemy tak wysoko, jak tylko damy radę. Im wyżej się wspinamy, tym bardziej jesteśmy przekonani, że było warto! Z drogi prowadzącej przez las, wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń, droga wije się niczym wstążka. Dookoła rozpościerają się wysokie góry, pokryte śniegiem i tylko czasem jakiś wodospad przecina białą płachtę, czyniąc krajobraz jeszcze bardziej magicznym.

biegaczkiepodrozy

Kiedy udało nam się otrząsnąć z letargu, wyrwać z zaczarowanego diablego snu, wsiedliśmy do naszych dzielnych samochodów, którym udało się tu wdrapać i zaczęła się szaleńcza jazda w dół w rytmach naszej ulubionej piosenki…mistrzowski zjazd można oglądać na filmie;) Dalszy plan to dotarcie do samego źródła, do kolebki zła, czyli ruin zamku słynnego Vlada Palownika! Trzeba być człowiekiem z charakterem, żeby tam dotrzeć  albo przynajmniej kobietą ze stali – jak twierdzi Gosia! Do ruin wchodzi się po stromych krętych schodkach i ma się wrażenie, że nigdy się nie kończą, ponieważ twierdze, a raczej jej ruiny okala gęsty las. Ale nasza ekipa jest silna i zawzięta (teksem wyjazdu stało się słynne “Ja nie dam rady!?” :D), więc nie pozwoli sobie na pozostawienie na swojej drodze nieodkrytych zagadek.

Ruiny są cudowne, pięknie utrzymane z niezwykłymi widokami rozpościerającymi się w każdym kierunku.

Liczą milion zakamarków, do których oczywiście zajrzałyśmy w poszukiwaniu diabelskiej duszy…znalazłyśmy jedynie dusze tej twierdzy oraz pięknie powiewającą ogromną flagę Rumunii. Diabeł pozostał tylko w historii o okrutnym Vladzie Palowniku, czyli słynnym krwistym władcy nazywanym Draculą, ale tą historię najlepiej opowiada Marek. Może kiedyś uda nam się go namówić, żeby się nią z Wami podzielił ;). Na koniec wizyty w pięknych ruinach urządziliśmy sobie zawody w zbieganiu po schodach, było cudnie…prawie jak na górskim szlaku, a turyści dopiero pnący się po schodkach w górę widząc nas pytali, czy w zamku straszy i czy uciekamy przed Draculą…

biegaczkiwpodrozy (9)
biegaczkiwpodrozy (7)
biegaczkiwpodrozy (2)
biegaczkiwpodrozy (11)

Za mostem droga zakręca,  a my nie możemy sobie odmówić, żeby kawałek nią nie podbiec i nie zobaczyć, co kryje się między pobliskim drzewami. Biegniemy przed siebie zakręt za zakrętem, aż tu nagle naszym oczom ukazuje się potężna tama, która zapiera dech w piersiach swoim ogromem. Nie sposób objąć jej całej obiektywem aparatu. Próbujemy sobie wyobrazić, jak taki mały człowiek mógł zbudować coś tak wielkiego. Chyba bardziej jesteśmy skłonne uwierzyć w diabelskie moce. Stoimy chwilę pod tamą chłonąc otaczające nas widoki. Napawamy się niezwykłością tego kraju, jednak wiemy, że czas ruszać dalej, bo jeszcze dużo przed nami.

Wracamy do auta i już wiemy, że to będzie dzień pełen pięknych widoków! Zakręty dają nam się we znaki, chłopcy szaleją jak na gokartach, a my niczym John Travolta w „Gorączce sobotniej nocy” dajemy się ponieść rytmom płynącym z głośników. Nasza muzyka, jak wszystko w tej podróży, jest wyjątkowa. Jest specjalną składanką przygotowaną przez osobę, której niestety nie ma z nami ciałem, ale czujemy jej obecność w każdym utworze.  Piosenki idealnie dostosowują się do chwil, które przeżywamy i do naszego nastroju…to jest właśnie magia naszego didżeja i jego muzyki – specjalna cząstka naszych podróży ;).

biegaczkiwpodrozy (5)

Udaje nam się dotrzeć na wysokość 1700 m n.p.m. Od szczytu dzieli nas jakieś pięć kilometrów, ale dalej nie damy rady już przejechać. Ogromne śnieżne zaspy nie pozwolą nam zrealizować planów. W tym momencie słyszymy z głośników piosenkę Rapapara, rapapara miała ryja jak kopara! Rapapara odkopała chłopu Stara!” . Idealnie pasuje do panującego krajobrazu, przypomina, że Artur jest z nami duchem i staje się niekwestionowanym hitem wyjazdu, który potem wszyscy nucą pod nosem.

Wysiadamy z samochodów…niestety nie odkopiemy sobie drogi ze śniegu jak niewiasta z piosenki, wiec dalej idziemy pieszo trasą Transfogaraską. Widoki zapierają dech w piersiach, aż ze wzruszenia łezka kręci się w oku. Kolejny zakręt i nie możemy sobie odmówić, by nie sprawdzić, czy tam czasem nie ukrył się nasz diabeł. Na szczęście mamy na nogach buty do biegania, więc raz dwa i jesteśmy za nim…Stajemy jak wryte. Ogromny, szumiący wodospad i bryza na policzkach nie pozwalają nam ruszyć się z miejsca. Nie mamy wątpliwości, że ze wszystkich stron otula nas magia. Dochodzi do nas reszta ekipy, wszyscy biegają, skaczą, robią zdjęcia – energia, jaka emanuje od każdej osoby jest wręcz nie do opisania. Nikt nie potrafi wyrazić słowami, jaki jest szczęśliwy, że może tu być i doświadczać tego wszystkiego.

Jak pisał Kruszona: „To wszystko było jak narkotyk, jak powiew mroźnego powietrza.”

biegaczkiwpodrozy (6)
biegaczkiwpodrozy (8)

Reszta dnia to już czas na ochłonięcie z emocji, obiad w przydrożnej knajpie – bo takie lubimy najbardziej.

Tam jest prawdziwa Rumunia z mamałygą, ciorbą i oczywiście rumuńską życzliwością. A na sam koniec dnia niełatwe poszukiwanie naszego niezwykłego domku w górach…ale o tym następnym razem.

bieczkiwpodrozy
biegaczkiwpodrozy (10)
About Author
micuda

Leave a Comment

Name*
Email*
Website