Całe Tatry Zachodnie

 

Wielkimi krokami zbliża się okres przepięknej, słoneczniej pogody w Tatrach.

Przynajmniej tak bym sobie tego życzył, chociaż w moim przypadku nawet przy słabszych warunkach wybrał bym się w Tatry. W głowie aż roi mi się od pomysłów na trasy, które chciałbym przejść w tym roku. Zahartować się juz na sezon zimowy długim kondycyjnym trekkingiem. Ktoś polecił mi bieganie górskie, żebym spróbował na dzień dobry na Babią Górę. Wydaję mi się to i tak hardcorowe dla mnie. Jeszcze do tego moje wspaniałe kolano, które nie jest już pierwszej ani drugiej młodości.

Patrząc czasowo, moja upartość jest okrutna i jak już sobie wbiję coś do głowy to raczej nie ma możliwości, żeby mi to wybić.

Kto wie, zobaczymy. Dlaczego o tym piszę? Jedni kochają iść w góry, wejść na szczyt posiedzieć, zejść i do domu. Mnie fascynuje sama przeprawa do niego. Im dłużej i ciężej jest, tym satysfakcja jest jeszcze większa. Przełamywanie siebie w dążeniu do celu to jest jedno z doznań, którego poszukuję, będący silną jednostką napędową. W trekkingu, wbrew pozorom, nie jest tak łatwo. To kwestia celów, do których chcemy dotrzeć. Jednym z moich pomysłów, które sobie gdzieś tam dawno sobie wymyśliłem przy spacerowym trybie podejściowym na Wołowiec, było przejście całej polskiej strony Tatr Zachodnich.

Tatry Zachodnie Góry Micuda (5)

Wtedy nie miałem tej świadomości trudności wysiłku fizycznego jaki będzie towarzyszył temu wszystkiemu.

Nie miałem zielonego pojęcia jakimi szlakami się tam idzie i od której strony trzeba ruszyć. Miałem cel, małe skromne moje marzenie które chciałem zrealizować. Najzabawniejsze jest w tym wszystkim to, że nie widziałem praktycznie nic i to nie jest żart. Byłem zielony. Spoglądałem na szczyty w oddali, wiedząc, że udam się dokładnie tam. Dla mnie to był rok przełomowy, trzeba było troszkę pochodzić i przede wszystkim podszkolić się z topografii Tatr.

Pierwszy rekonesans i mały plan odbył się zaraz na początku przyszłego sezonu. To był, o ile moje archiwa zdjęciowe się zgadzają, 1 czerwiec 2014 roku. Wybrałem się wraz z dwiema koleżankami na taką małą trasę. Przez Ornak na Starorobociański Wierch i zejście przez Kończysty Wierch. Było bardzo mokro i błotnisto. Nim doszliśmy do Iwaniackiej Przełęczy miałem praktycznie przemoczone tandetne buty „górskie” ale niestety cholernie wygodne i tak całą trasę czułem, że strasznie stopa mi się „zapociła”, żeby nie powiedzieć pływała.

Tatry Zachodnie Góry Micuda (7)

Bardzo ekstremalnie wspominam samo przejście ze Starorobociańskiego Wierchu na Kończysty Wierch.

Wiatr, który wtedy zawiewał zmuszał nas miejscami byśmy szli bardzo nisko przy ziemi. Nie byliśmy wstanie utrzymać się na nogach. Pojawił sie niespodziewanie, a odwrotu już nie było. Punkt zejścia był przed nami. Widoczność od Starorobociańskiego Wierchu dodatkowo utrudniała mgła, która nam towarzyszyła ograniczając widoczność. Pamiętam, że nie czułem w ogóle zmęczenia, to było prawdopodobnie spowodowane wiatrową adrenaliną. Spotkaliśmy parę turystów, o ile mnie pamięć nie myli, chyba jeszcze słowackich wtedy. Na Kończystym zrobiliśmy przerwę, po której bardzo domarzliśmy a czekolada i herbata w termosie po zupkach chińskich była cudowna. W życiu nie piłem tak pysznej herbaty. Przy samym zejściu mieliśmy jeszcze jedno małe spotkanie.

Kawałek od szlaku zobaczyliśmy ptaka, którego w tym rejonie na pewno nie powinno być. Jestem z Krakowa i powiem szczerzenie – nienawidzę tego ptactwa, zwłaszcza kiedy srają mi na auto. Teraz, patrząc na tego zziębniętego gołębia, zrobiło nam się go po prostu szkoda. Jola wpadła na pomysł, żeby go zabrać na dół. Musiał zostać jakimś cudem zwiany, może z jakiejś hodowli. Zacząłem do niego podchodzi razem z Jolą bardzo powolutku. „Co tu robisz gołąbeczku” odparłem, a on zrobił to co robi na moim samochodzie. I w tym momencie zobaczyłem, że się nie zaprzyjaźnimy. Próbował zaraz wzbić się do góry, niestety wiatr zabrał go jeszcze dalej na zbocze góry. Zeszliśmy roześmiani, zmęczeni a ja jeszcze przemoczony. Wracając widziałem co będzie nas czekać przechodząc całe Tatrami Zachodnie.

15 czerwca 2015 roku – zebranie się ponownie potrwało niedługo.

Wyciągając wnioski po każdym wyjściu, trasa została dokładnie zaplanowana – łącznie z czasem na odpoczynki, wariantami zejścia i tym razem w nowych butach, które miały znieść każde warunki.Znów trzy osobowa ekipa i bardzo podobne warunki do ostatnich. Z tym, że było bardziej przyjaźnie, bo w dużej mierze praktycznie bez wiatru.

Plan był następujący:

Siwa Polana, Iwaniacka Przełęcz 1459 m n.p.m., Ornak 1854 m n.p.m., Gaborowa Przełęcz Wyżnia 1959 m n.p.m., Bystra 2248 m n.p.m., Błyszcz 2159 m n.p.m., Gaborowa Przełęcz Niżna 1938 m n.p.m., Starorobociański Wierch 2176 m n.p.m., Kończysty Wierch 2002 m n.p.m., Jarząbczy Wierch 2137 m n.p.m., Łopata 1958 m n.p.m., Wołowiec 2064 m n.p.m., Rakoń 1879 m n.p.m., Grześ 1653 m n.p.m., Bobrowiecka Przłęcz 1356 m n.p.m., Schronisko na Chochołowskiej Polanie, Siwa Polana

Praktycznie wejście na Ornak było niezauważone. Powiedziałbym, że przez mgłę i bez zmęczenia była to rozgrzewka. Bardziej się umęczyłem krótkim odcinkiem na Gaborową Przełęcz Wyżnią. Zresztą tam urządziliśmy sobie pierwszy wymuszony odpoczynek.

Wymuszony świetną zabawą zjazdami na śniegu. Totalnie rozluźnienie a czas gonił. Nie pamiętam już godzin, ale było bardzo wcześnie i mieśmy już plan do przodu. Nie można było tego zmarnować, ruszyliśmy na Bystrą gdzie miał być dłuższy zaplanowany odpoczynek. U podnóża góry obawialiśmy się, że dziś nie będzie nam dane z niej oglądać widoków. Ale przy samym podejściu zaczęło się przejaśniać. Cudowne uczucie kiedy słońce wschodzi i świeci, wydawałoby się, że wprost na Ciebie. Widoki w dziurawych chmurach były przepiękne.

Uzupełniliśmy paliwo, z żalem rozstając się z Bystrą, zatrzymując się jeszcze chwile na Błyszczu. Schodząc w dół podziwialiśmy jeszcze przepiękny krajobraz oraz czarną chmurę wiszącą gdzieś w okolicy Kominiarskiego Wierchu. To jeszcze bardziej zmotywowało nas do narzucenia mocniejszego tempa. Niestety z tej chmurki na pewno padało. Na nasze nieszczęście zmierzała w naszą stronę.

Tatry Zachodnie Góry Micuda (4)

Starorobociański Wierch wyglądał bardzo groźnie, ale nie taki diabeł straszny jak go malują.

Samo podejście było dużo przyjemniejsze niż podczas poprzedniej wyprawy. Oczywiście na samym szczycie pizgało i nici z widoczności. Inaczej tego określić się nie da. Znowu potężny wiatr. Praktycznie tylko chwilę zostaliśmy na górze i szybko zaczęliśmy schodzić w stronę Kończystego Wierchu, gdzie miała być kolejna przerwa, już przy mniejszym wietrze. Dopisywały nam cholernie dobre nastroje. Zmęczenie również ale nie na tyle, żeby podjąć decyzję o zejściu. Warunki były dziwne, powiedziałbym zaskakujące co szczyt. Do tego nawet trzymaliśmy się czasu.

Tatry Zachodnie Góry Micuda (2)

Wejście na Jarząbczy Wierch, z tego co moje nogi pamiętają, było również przyjemne ale niestety warunki znacznie się pogorszyły, deszcze ze śniegiem przenikającym w grad. Bo chyba tylko tak mogę to ująć. Jedna para na górze zajadająca konserwy pod płaszczem przeciw deszczowym. Nie wnikaliśmy. Temperatura tutaj znaczenie spadła, było powiedział bym dość nie przyjemnie zimno aczkolwiek na to byliśmy przygotowani.

Teraz dopiero miały moje kolana odczuć trud tej wycieczki. Zejścia z Jarząbczego Wierchu przy deszczyku i tych sypkich kamieniach naprawdę nie polecam nikomu. Do tej pory trzymaliśmy się czasowo bardzo dobrze. Teraz uległo to zdecydowanej zmianie. Zmęczeni tym zejściem spotkaliśmy kolejną parę, która podejmowała wejście na górę. Nie zapomnę miny dziewczyny, która zapytała się nas czy daleko jeszcze na szczyt będąc praktycznie na początku swojego podejścia. Nie było go widać przecież mgłę i do tego drażniły te przelotne opady.

Tatry Zachodnie Góry Micuda (1)

My szliśmy dalej w stronę Wołowca.

Najgorszego na ten moment cholerstwa jakie istniało dla mnie. Każdy krok na podejściu na ten szczyt kosztował mnie bardzo dużo siły i już dawno tak obolałych kolan nie miałem. Do tego nowe buty, bo jeszcze o nich nie wspominałem. Głupi wybrałem się na taką trasę w nierozbitych butach. Tak mnie uwierały w ścięgno, że nie mogłem wytrzymać ale trzeba było iść. Przynajmniej tak się rozbiły po tej trasie, że nie zamieniłbym ich teraz na żadne inne. Cóż człowiek uczy się na błędach, by później mógł przewidzieć kolejne. Wołowiec, a raczej nagromadzone już zmęczenie, dało się ostro w krew. Dla mnie było to najgorsze podejście i kryzys podczas całej trasy. Uczucie przełamywania każdego kroku.

W końcu udało się zdobyć i Wołowca. Oczywiście padłem na kolana, musiałem odpocząć. I to dobrze, a nawet bardzo zrobiło dla moich nóg. Nastrój był świetny, bo zdobyliśmy wszystkie najwyższe szczyty po naszej zachodniej stronie. Do szczęścia brakowało jeszcze dwóch, które leżały na długim upłazie. Przy samym zejściu już nie było czasu na odpoczynki, bo gwałtownie zbliżyliśmy się do zmroku, a jakoś nie chciałem wracać na czołówce. I tak już byłem wymordowany. Jeszcze w ciemnościach wracać. I tak było to nieuniknione, ale trzeba zrobić jak najwięcej kiedy jest widno.

Tatry Zachodnie Góry Micuda (3)

Zejścia nienawidziłem jeszcze bardziej niż wchodzenia na Wołowiec kilkanaście minut temu.

Inne obciążenie na kolana. Byliśmy tak zmęczeni, że już nawet nam się mówić nie chciało. po dotarciu pod schronisko stwierdziliśmy, że trzeba iść bo jest taka godzina, że do Krakowa zajedziemy dopiero o północy, a do przejścia jeszcze cała Dolina Przeklęty asfalt Chochołowska. Nienawidzę tej doliny za to, że jest taka piękna i taka długa. Przy samochodzie dopiero do nas dotarło jaki kawał trasy zrobiliśmy, że przeszliśmy to w jeden dzień. Samo przejście zajęło nam 17 godzin i 30 minut, długość trasy około 33,5 km, suma przewyższeń 2240 m. Niektórzy pomyślą, po co taką trasą robić. Przecież można wejść na każdy szczyty osobno. Odpowiedź jest banalnie prosta – tylko i wyłącznie dla własne satysfakcji. Dla samego siebie.

Tego nikt Ci nie odbierze. Tym wspomnieniem planuje kolejne marzenie.

About Author
micuda

Leave a Comment

Name*
Email*
Website