Bucegi, czyli jak krok po kroku odkrywaliśmy tajemnice zatopione we mgle.

„Tu, w Karpatach świat duchów dotyka materii, z czego powstała rzeczywistość bliższa baśniowej niż gdziekolwiek indziej na świecie.” M. Kruszona „Rumunia. Podróże w poszukiwaniu diabła”

Po słodkim dniu leniuchowania przyszedł czas na to co lubimy najbardziej, czyli na GÓRY! Już poprzedniego wieczoru kładłyśmy się spać z lekkim dreszczykiem emocji nie mogąc się doczekać poranka. Plan na dzisiaj

BUCEGI – podobno najbardziej tajemnicze góry Europy…

nic więc dziwnego, że przyciąga nas tam jak magnes, w końcu naszej wyprawie towarzyszy poszukiwanie tytułowego diabła z opowieści Kruszony.

Początkowo chcemy zdobyć Omu, jednak szybko nasze plany zostają zweryfikowane, jak z resztą już nie raz na tej wyprawie, okazuje się, że kolejka linowa w Busteni, skąd mieliśmy wjechać na Babele JEST ZAMKNIĘTA. Po długich pertraktacjach z niebieskookim przewodnikiem górskim w Salevach na nogach (można było się zakochać ;P), który proponował nam zwiedzanie gór z pozycji samochodu terenowego ruszamy szukać alternatywnej drogi. Udaje nam się dowiedzieć, że całkiem niedaleko jest stacja kolejki, którą wiedziemy na płaskowyż i tam już pieszo będziemy mogli przemierzać kilometry. Decyzja zapadła jedziemy do Sinai! Kto jak kto, ale nasza drużyna nie odpuszcza!

Po drodze jednak trafiamy na piękny monastyr w Busteni, usytuowany u samych stóp wielkiej góry, jest przepiękny, a po przekroczeniu bramy od razu ogrania nas atmosfera tajemniczości i mistycyzmu.

Po drodze jednak trafiamy na piękny monaster w Busteni, usytuowany u samych stóp wielkiej góry, jest przepiękny, a po przekroczeniu bramy od razu ogrania nas atmosfera tajemniczości i mistycyzmu. Spacerujemy wokół budynków rozglądając się i starając wchłonąć tego wszystkiego jak najwięcej. W końcu zaglądamy do środka i nie możemy oderwać oczu od pięknych malowideł, które pokrywają każdy centymetr kwadratowy ścian i sufitu…to jest po prostu przepiękne! Stoimy sobie cichutko z tyłu monastyru i podziwiamy niezwykłe dzieło sztuki, a w międzyczasie do świątyni wchodzą ludzie i zaczynają swój rytuał modlitwy, prawie wstrzymujemy oddech, żeby im nie przeszkadzać. Emanują swoją pobożnością, w każdym geście widać, że nie są tu przypadkiem, a ich duchowieństwo wydobywa się prosto z serca. Wychodzimy na zewnątrz i nie musimy nic do siebie mówić, obie niesamowicie oczarowane monastyrem oraz ludźmi, których modlitwę widziałyśmy przed chwilą.

biegaczkiwpodrozy (2)

Nasi towarzysze jednak szybko wyrywają nas z letargu, nieśmiało przypominając, że trzeba się zbierać. Jeszcze kilka chwil na zaglądnięcie w zakamarki. W jednym z nich dostrzegam (ja Ola) staruszka sprzedającego kwiatki i serduszko od razu bije mi szybciej. Nie chcę kwiatków, kto mnie zna to wie, że za nimi nie przepadam ;p. Jednak chcę dać mu kilka groszy, co robię, oczywiście nie odmawiając wzięcia kwiatków. Kiedy wychodzimy za bramy monastyru zbierając się do dalszej drogi, staruszka nie ma, gdzieś znikł…zostały po nim tylko kwiatki i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zostały na moim siedzeniu w samochodzie;). I znowu czuje się magię, magię Rumunii, magię monastyru, ale chyba najbardziej magię świata i ludzi.

W totalnym zamyśleniu docieramy pod stację kolejki, którą udaje nam się wjechać prawie na szczy Furnica, czyli na ponad 2000 m.n.p.m. skąd wyruszamy na trekking na Babele. Pogoda nie rozpieszcza, otula nas mleczna mgła szargana silnym wiatrem, ale nie psuje nam to humorów, ubieramy na siebie wszystko co mamy w plecakach. Marek z Panem Tatą wyciągają piersiówkę ze słynnym Jidvei’em i karzą wszystkim pić na rozgrzanie. Po takiej dawce wręcz lecimy żółtym szlakiem, który gdzieniegdzie wyłania się z mgły. Wszystko nam mówi, że to diabelskie moce towarzyszom nam w czasie marszu, mgła jest jedną wielką tajemnicą, nie wiem nawet co będzie za 20 metrów, a co dopiero co może być na horyzoncie. Jednak nasz wieczny optymista od okien pogodowych Marek, cały czas powtarza, że będzie okno…nie możemy mu nie wierzyć ;).

Idziemy więc pełni optymizmu utonąć w mgle.

biegaczkiwpodrozy (2)

Na pierwszym napotkanym śniegu Pan Tata robi mniej doświadczonej części ekipy szybkie szkolenie z używania czekana Zaczyna się zabawa, rzucanie się po śniegu, zdjęcia filmy i wszystko inne, ale najwięcej oczywiście śmiechu! Przeszkoleni ruszmy dalej ;p. Trafiamy na ogromne lodowe bloki, których jeszcze słońce nie zdążyło usunąć po intensywnej i długiej zimie. Już wiemy co teraz będzie się działo, jeden błysk w oku i Ola ma już na nogach raki i ćwiczy sobie wspinaczkę na stromych ścianach…oczywiście zalicza zjazd w kałużę ;p, ale gra warta jest świeczki. Krzysztof postanawia nie być gorszy i widząc to wszystko krzyczy: „ubieram czekany i idę!”. Śmiech jest naszym kolejnym towarzyszem, nie opuszcza nas ani na chwilę, ale to właśnie pokazuje jak dobrze jesteśmy zgrani i jakie mamy pogodne charaktery, nawet rumuński diabeł nie jest w stanie zdjąć nam uśmiechów z twarzy. I wiecie co? Nawet diabeł się poddał i poszedł sobie w pizdu z mgłą i mamy piękne okno pogodowe. Kiedy dochodzimy w końcu na Babele świeci już piękne słońce, a my oglądamy Sfinksy i robimy sobie popas, bo gdzie lepiej smakuje herbata z termosu i bułka z dżemem niż w takich okolicznościach przyrody.

biegaczkiwpodrozy
biegaczkiwpodrozy (4)
biegaczkiwpodrozy
biegaczkiwpodrozy (2)
biegaczkiwpodrozy

Jak pisał Michał Kruszona: „Religia była tu zawsze przepojona głębokim spirytualizmem, stąd łatwość doznań mistycznej natury u ludzi zamieszkujących czy choćby odwiedzających te strony.”

biegaczkiwpodrozy
biegaczkiwpodrozy (3)

Po drodze natykamy się na rzeczy nie do pomyślenia na płaskowyżu na ponad 2000 metrów. Na początek, w co kompletnie nie możemy uwierzyć,

z mgły wyłania nam się bieżnia lekkoatletyczna – prawdziwy raj dla biegaczy. Oczywiście chcemy tu zostać na zawsze i śmigać sprinty!

Jednak ekipa szybko nas odchodzi, więc bierzemy nogi za pas i zaczynamy ich gonić.

biegaczkiwpodrozy
biegaczkiwpodrozy (2)
biegaczkiwpodrozy (2)

Intensywny dzień kończymy ciorbą w przydrożnym barze- jakby to powiedział Kruszona:

„…swojska atmosfera tego brudnego przybytku nijak ma się do sterylnego odhumanizowanego baru spod znaku hamburgera”.

W takim miejscu ciorba smakuje wyśmienicie…jak nigdy ;p. Spaleni słońcem i wiatrem wracamy do domku w górach…naszego chwilowego raju na ziemi i przy lampce rumuńskiego wina na dobranoc rozkoszujemy się swoim towarzystwem.

Za oknem głucha cisza i pewnie diabły zamieszkujące tajemnicze lasy Rumuni zaglądają nam w okienko. Lepiej być nie może!

biegaczkiwpodrozy (6)
About Author
micuda

Leave a Comment

Name*
Email*
Website